Tekst ten piszę na gorąco, po przeczytaniu artykułu Stanisława Stabryły Książki. Problem polskiej humanistyki.
Z jednej strony – doskonale rozumiem, o co Autorowi chodzi. Sam, od kilkunastu lat usiłując uprawiać z większym lub mniejszym powodzeniem własne poletko, spotykałem się z problemem dostępu do niektórych publikacji, szczególnie zagranicznych. Jakoś sobie radziłem, korzystając w ostatnich latach z zasobów sieci a także kontaktów z zagranicznymi i polskimi badaczami, którzy chętnie (na szczęście) dzielą się tym, co posiadają na własnych twardych dyskach, albo w ostateczności wykorzystują własne dostępy do baz, czasopism, by ściągnąć tekst i przesłać go tym, którzy takich dostępów nie mają.
Od kilkunastu lat pracuję w jednej z bibliotek akademickich i chciałbym zwrócić uwagę na inny problem, który w tekście Stanisława Stabryły się nie pojawia, a pojawił się w mojej głowie. Między słowami artykułu da się wyczytać, że odpowiedzialnymi za obecny stan rzeczy w polskich bibliotekach są przede wszystkim rządzący (problem finansowania), a także w pewnym stopniu bibliotekarze (profesjonalna lub mniej kadra w bibliotekach). Oczywiście, jest w tym trochę racji.
Zanim jednak zacznie się wieszać psy na ministrach z tej czy jakiejkolwiek innej ekipy rządzącej, zanim zacznie się obarczać winą nieprofesjonalnych bibliotekarzy (oczywiście, jest ich trochę), chciałbym, by każdy z profesorów, doktorów habilitowanych, doktorów (nie ma znaczenia, z którego miasta, czy będzie to Warszawa, Kraków, Poznań, Wrocław, czy jakiekolwiek miasto z uniwersytetem) odpowiedział sobie sam w duchu, we własnym sumieniu na kilka pytań:
– na ile interesuję się tym, co dzieje się w mojej macierzystej bibliotetce uniwersyteckiej, jakie w niej zaszły zmiany, co wiem o czasopismach elektronicznych, bazach danych, dostępie do nich, o testowanych bazach (czy je testuję i daję znać bibliotekarzom, czy warto czy nie warto w nie zainwestować), o problemach z magazynowaniem książek? Kiedy ostatnio sprawdzałem, co się w tym zakresie w mojej bibliotece dzieje? Kiedy (i czy kiedykolwiek) byłem na szkoleniu z korzystania z baz i czasopism elektronicznych?
– kiedy zajmowałem stanowisko podczas rady wydziału, posiedzenia senatu w odniesieniu do problemów i wyzwań, z którymi boryka się moja biblioteka? Kiedy podnosiłem taką kwestię na posiedzeniu? Kiedy za biblioteką (i np. jej finansowaniem przez moja macierzystą uczelnię) się opowiadałem?
– kiedy ostatni raz kontaktowałem się z bibliotekarzem dziedzinowym odpowiedzialnym za moją dziedzinę w bibliotece? Czy w ogóle wiem, kto jest bibliotekarzem dziedzinowym w mojej bibliotece? Kiedy ostatni raz zwracałem uwagę w mojej bibliotece uniwersyteckiej, że taka lub inna pozycja powinna się w niej znaleźć? Czy uczę moich doktorantów, studentów, że istnieje ktoś taki, jak bibliotekarz dziedzinowy i namawiam do kontaktu z nim?
– kiedy ostatni raz zwracałem studentom uwagę, jak istotne jest korzystanie z biblioteki, kiedy ich uświadamiałem, że przysposobienie biblioteczne nie jest przedmiotem do odbębnienia, ale przedmiotem, na którym (online!) mogą się zapoznać z funkcjonowaniem biblioteki, jak się korzysta z katalogów, baz danych, czasopism? Czy ja w ogóle wiem, w jaki sposób przebiega obecnie szkolenie studentów z tego zakresu?
– kiedy ostatni raz omawiałem te wszystkie problemy z moimi kolegami i koleżankami, ale nie psiocząc na rzeczywistość, lecz próbując znaleźć wspólnie jakieś rozwiązania?
– czy kiedykolwiek zadawałem sobie pytanie, czym jest moja biblioteka w obecnej rzeczywistości, z jakimi się boryka problemami, czy coś robi wobec zmian zachodzących wokół? Jak moja biblioteka wyglądała w roku np. 1998 a jak wygląda w roku 2014? Czy coś się zmieniło? Czy potrafię na spokojnie, bez emocji przypomnieć sobie moją bibliotekę z czasów studiów w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, dziewięćdziesiatych, a jak ona wygląda obecnie? Dlaczego tak, a nie inaczej?
– czy ja, profesor, doktor habilitowany, doktor, pracownik uczelni na jakimkolwiek stanowisku, w jakikolwiek sposób zabrałem głos w dyskusji, gdy przeprowadzano deregulację zawodu bibliotekarza? Czy wiem, jaka jest różnica między młodszym bibliotekarzem a bibliotekarzem dyplomowanym? Co według mnie oznacza profesjonalna kadra w bibliotece? Czy wiem, na czym polega praca w bibliotece? Jak wygląda droga książki od momentu ukazania się na rynku do chwili, gdy mogę ją wypożyczyć z biblioteki? Czy wiem, o jakich liczbach (wydawnictw, które bibliotekarz powinien znać, tytułów, które rocznie trafiają do bibliotek) mówimy?
– czy w jakikolwiek sposób odniosłem się do dyskutowanego problemu egzemplarza obowiązkowego? Czy wiem, co to jest egzemplarz obowiązkowy, jakie biblioteki mają do niego prawo i jak to prawo ma się zmienić? Co ja o tym myślę? Czy zabrałem kiedykolwiek, nawet w prywatnej rozmowie, głos w tej sprawie?
– czy wiem, jakie odbywają się szkolenia z mojej bibliotece? Czy wysłałem na nie kiedykolwiek mojego doktoranta, mojego studenta, czy gorąco do odwiedzenia biblioteki namawiałem?
– kiedy czułem się w jakikolwiek sposób odpowiedzialny za bibliotekę na mojej uczelni, w moim mieście, w mojej dzielnicy?
– czy jeżeli uważam, że biblioteka jest ważnym dla uczelni miejscem, w jakikolwiek sposób dałem to jej odczuć? Czy również w tym zakresie byłem mistrzem dla moich uczniów i studentów, czy uświadamiałem ich, a także wszystkich innych, że biblioteka jest sercem każdej uczelni i że bez niej żadne studia, żadna nauka nie mogłyby istnieć?
Wszystkie powyższe pytania oczywiście należy również zadać w rodzaju żeńskim.
Zanim postawi się problem taki, że w polskich bibliotekach akademickich jest tak czy siak, zanim pojawi się zarzut pod czyimkolwiek adresem, najpierw w duchu, we własnym sumieniu, spróbujmy odpowiedzieć sobie na powyższe pytania.
To jest zresztą problem o wiele szerszy, odnoszący się nie tylko do bibliotek akademickich. Podobnie jest z czytelnictwem w ogóle. Czy pojawia się w nas pytanie, co ja zrobiłem dla biblioteki, jakiejkolwiek biblioteki? Czy wiem, gdzie w pobliżu mojego domu jest najbliższa biblioteka? Czy zapisałem tam swoje dzieci i odwiedzam z nimi bibliotekę regularnie? Czy zrobiłem cokolwiek, żeby się zmienił postrzegania biblioteki przez moich uczniów, studentów, przyjaciół, kolegów, koleżanki? Czy protestowałem, podpisywałem listy do ministrów, wójtów, włodarzy, gdy nie przyznawali środków na zakupy nowości dla bibliotek? Czy zabierałem głos na temat działalności biblioteki szkolnej w szkole mojego dziecka, jej wyglądu, wyposażenia, tytułów na półkach? Czy dawałem znać dyrekcji szkoły, że jest to dla mnie tak samo istotne, jak zajęcia z karate, zumby i angielskiego? Czy próbowałem postawić sprawę w ten sposób – nie pytaj, co zrobili inni, ale co zrobiłem/zrobiłam sam/sama?
I żeby była jasność – to nie jest polemika z tekstem Stanisława Stabryły, z którym się zgadzam. Tych pytań nie kieruję do niego. Kieruję je do wszystkich pracowników wszystkich uniwersytetów. To jest po prostu glosa do glosy. I nikt nie musi na nie głośno odpowiadać. Wystarczy szczerze wobec samego siebie odpowiedzieć na nie w duchu.